czwartek, 7 kwietnia 2016

Kreatywność jest przereklamowana. Pięć cech, które są ważniejsze w marketingu i PR.


Mam alergię na młode, kreatywne i dynamiczne zespoły. Pewnie wielu z was tak samo, bo założę się, że pewnie też nacięliście się na firmy, które właśnie w ten sposób się opisywały. Wprawdzie zestaw cech jest bardzo pozytywny, ale chyba jeszcze nie spotkałem firmy, która dotrzymałaby w ten sposób złożonej obietnicy. Znaczenie słów “kreatywny” i “dynamiczny” zostały niestety wypaczone w ostatnich kilku latach. Inną sprawą jest, że nawet we właściwym rozumieniu nie zawsze są to najbardziej - wbrew obiegowej opinii - pożądane cechy u dostawcy usług z obszaru komunikacji, czyli po staremu: marketingu albo PR-u. 

Kreatywność wcale nie jest tak bardzo potrzebna w marketingu i PR, jak może się wydawać. Szczególnie, że obecnie jest w sposób błędny rozumiana najczęściej jako umiejętność generowania dziwnych i rzadko możliwych do zrealizowania pomysłów, które zazwyczaj przepadają, gdy dochodzi do konkretnych rozmów z klientem. 
Ale zakładając nawet, że jakaś agencja jest faktycznie kreatywna (w pierwotnym rozumieniu) i tworzy wybitne pomysły, to nadal uważam, że nie każdy i nie zawsze potrzebuje akurat wybitnych pomysłów. Jest za to co najmniej pięć innych cech i umiejętności, które przydadzą się bardziej - i to właśnie nich powinni doszukiwać się u potencjalnych wykonawców (freelancerów, agencji) zarządzający budżetami marketingowymi. 

  1. Terminowość. Niby banał, ale jednak najczęściej w codziennym marketingu chodzi o to, że trzeba wykonać konkretną pracę (coś napisać, coś zaprojektować, coś wyprodukować) i zazwyczaj efekt tej pracy powinien być dostarczony przed wyznaczonym deadline’em. Na niewiele się zda klientowi wybitny tekst lub projekt reklamy jeśli termin na jego dostarczenie do gazety albo portalu minął. 
  2. Research. Nawet jeśli ktoś stworzy wybitną koncepcję lub dzieło, nie sprawdziwszy wcześniej, co w danej dziedzinie było do tej pory dokonane, może się okazać, że w arcymistrzowski sposób wyważył otwarte drzwi. W ten sposób przechodzimy do kolejnej cechy, którą jest…
  3. Unikalność. Dobrze wykonany research pozwala czasami wykonać coś czego do tej pory nie zrobiono i choć nie będzie to dzieło wybitne, unikalność wystarczy mu, żeby się wyróżnić.
  4. Adaptacja. Jeśli marketer/agencja nie potrafi wymyślić czegoś unikalnego, zawsze może zmodyfikować istniejący pomysł. Historia pokazuje zresztą, że takie działanie potrafi przynieść ogromne korzyści (najbardziej znany przykład takiego podejścia to produkty Apple - ani komputer osobisty, ani mysz, ani smartfon nie zostały wymyślone przez Apple; zostały tylko przez nich ulepszone). 
  5. Doświadczenie. Chciałoby się powiedzieć “last but not least” - bo równie dobrze można by umieścić je na pierwszym miejscu tej listy. Ale umieściłem je na końcu, bo zazwyczaj doświadczony marketer czy PR-owiec wie o czterech powyższych i wynika to właśnie z jego doświadczenia. 

Nie chcę jednak przez to powiedzieć, że “młode i dynamiczne zespoły” należy od razu skreślić. Uważam, że istnieje kilka okoliczności, w których będą one wręcz wymarzonym wykonawcą. Oto one:

  1. Zlecenie ma ultrakrótki deadline. Młody zespół zazwyczaj jest mało doświadczony, bo chwali się młodością, a nie doświadczeniem, więc będzie chciał je zdobyć. Członkowie takiego zespołu mają też zazwyczaj mniej zobowiązań pozazawodowych i chętniej niż ich starsi koledzy z rodzinami zarwą nockę, żeby przygotować coś na mega-ASAP. 
  2. Projekt ma jasno określone wytyczne, które wystarczy spełnić i nie trzeba się zastanawiać, jak projekt należy wykonać. Nie zawierzamy wówczas pomyślunkowi młodego i dynamicznego zespołu, tylko jego sprawności wykonawczej, co z mojego doświadczenia zazwyczaj się opłaca. Ale nigdy w odwrotnym układzie. 
  3. Projekt jest eksperymentalny i nie zależą od niego losy zleceniodawcy. 
  4. Projekt ma mały budżet. Młode zespoły kierowane przez młodych liderów zarządzających agencją często dają się wciągnąć w negocjacje, które kończą się ceną poniżej opłacalności projektu. O czym często młode zespoły zresztą nie wiedzą i z radością zlecenie. Tu muszę zwrócić uwagę zamawiającym - łatwe schodzenie z ceny przez młody zespół nie jest ujawnieniem próby “skrojenia” zleceniodawcy, tylko pogonią za każdym zleceniem, za każdą cenę, w imię zdobycia doświadczenia. Sam kiedyś przeżyłem kilka takich negocjacji. 
--
Ten post pochodzi z mojego bloga firmowego:
http://konradbugiera.com/kreatywnosc-jest-przereklamowana-piec-cech-ktore-sa-wazniejsze-w-marketingu-i-pr/

wtorek, 21 stycznia 2014

Winny się tłumaczy. A odpowiedzialny? - wyjaśnia.

Dlaczego jednym biznesom PR jest bardziej potrzebny niż innym? W prosty sposób odpowiadam, że wszystko zależy od sposobu sprzedawania, a ten z kolei oczywiście zależy od produktu. Przecież inaczej sprzedaje się usługi doradztwa biznesowego (np. księgowość, audyt) niż detale metalowe (np. nakrętki), inaczej sprzedaje się tkaniny niż dostęp do danych (np. ofert pracy), w końcu inaczej sprzedaje się cegiełki w akcji charytatywnej niż udziały w przedsiębiorstwie. Nie mówiąc już o tym, że każdy z tych przykładów można by rozbić na kilka, jeśli nie kilkanaście mniejszych - bardziej szczegółowych. Tak jak w przypadku sprzedaży udziałów: możemy myśleć o sprzedaży start-upa, sprzedaży akcji w spółce giełdowej (np. IPO) czy pozyskiwaniu inwestora strategicznego.

Tak czy inaczej zawsze musimy myśleć o produkcie w szerokim rozumieniu: niezależnie czy będzie to towar czy usługa. Czasem zresztą produkt jest połączeniem towaru i usługi (np.ramowanie). Długo można by to dookreślać, ale wydaje mi się, że tyle wystarczy, żeby intuicyjnie wyczuć, w czym rzecz.

Przy różnych produktach różne mogą być argumenty przekonujące nabywcę do zakupu. A trzeba pamiętać, że - wbrew temu, co piszą niespecjalnie dobre polskie akademickie podręczniki PR-u - po to robimy PR, żeby nasz klient mógł coś sprzedać. Wystarczy więc rozdzielić produkty na dwie kategorie, żeby ująć w najprostszy sposób to, co chcę przekazać. Mianowicie produkty mogą być namacalne lub nienamacalne.

Produkty namacalne - dajmy na to - 10.000 nakrętek jest dużo łatwiejsze do sprawdzenia pod względem jakości niż jakość usług księgowych. Usług księgowych nie da się obejrzeć pod lupą, postukać w nie młotkiem, zważyć, spróbować zmiażdżyć imadłem itd. Nawet jeśli potencjalnie - mówiąc brzydko - sprzedawca nakrętek chce nas zrobić w bambuko, testując produkt jesteśmy w dużym stopniu w stanie się przed tym obronić. I tu powoli dochodzimy do sedna... Nie musimy mu ufać, żeby kupić od niego nakrętki. Wystarczy kilka testów jakości i dobre warunki gwarancji w umowie (spłaszczam świadom potencjalnych gromów, jakie mogliby spuścić na mnie kontrolerzy jakości). Jakości usług księgowego czy prawnika nie da się przetestować. Żeby coś od niego kupić, trzeba mu najpierw po prostu zaufać.

Z kolei dróg do zaufania może być wiele. A żeby to zaufanie zdobyć, trzeba się trochę wysilić. Trzeba opowiedzieć odpowiednim ludziom (czasem trzeba się dowiedzieć też, co to za ludzie - wtedy przydaje się strategia komunikacji lub strategia PR), dlaczego warto zaufać. Dla jednych powodem do zaufania będą świadectwa i certyfikaty (np. ISO), dla innych rodzinny charakter przedsiębiorstwa, dla kogo innego forma funkcjonowania (np. spółka akcyjna), czy długa historia firmy. Idąc dalej - referencje, realizacje, rekomendacje. Dla wielu osób ważna jest wiedza. Po prostu lubimy rozmawiać i pracować z ludźmi, którzy wiedzą co mówią i wiedzą co robią. Trzeba więc znaleźć też sposób na pokazanie tej wiedzy.

Można pokazać wiedzę, tworząc raporty branżowe - w tym świetnie sobie radzą duże firmy doradcze (Deloitte, EY, PwC, Grant Thornton), ale również mniejsi gracze. Dwóch klientów mojej agencji opracowało i opublikowało branżowe raporty. I to z dużym sukcesem, jeśli chodzi o rozgłos w grupie docelowej. Mam na myśli raport o kompetencjach polskich HR-owców autorstwa HR24 i cykliczne raporty Optimal Energy o polskich nabywcach energii elektrycznej. Można też pisać bloga, można regularnie kontaktować się z mediami wysyłając komunikaty prasowe, tworzyć infografiki. Dla "nienamacalnych biznesów" zdobycie zaufania jest absolutnie niezbędne.

Jeśli biznes nienamacalny opiera się na wiedzy, z którą jego odbiorcy nie mieli do czynienia, przedsiębiorca ma tym bardziej pod górkę. Wtedy właśnie trzeba wyjaśnić, czym się zajmuje. Ludzie nie ufają temu, czego nie rozumieją. Nawet Warren Buffet w jednej ze swoich słynnych zasad mówi: "Nie inwestuj w biznes, którego nie rozumiesz". Czasem trudno jest przyjąć, że ktoś nie rozumie tego, czym my się na co dzień zajmujemy, ale trzeba to sobie uświadomić. Im wcześniej tym lepiej.

Jest takie powiedzenie, że tłumaczy się winny. Często zresztą słyszę to od potencjalnych klientów, którzy uważają, że nie muszą nic nikomu wyjaśniać, a kto ma zrozumieć to zrozumie. Warto jednak przyjąć nieco bardziej pokorną postawę i pamiętać kto tu jest dla kogo. Każdy kto jest odpowiedzialny i zna się na tym, co robi, potrafi to wyjaśnić. I dzięki temu jest też postrzegany jako odpowiedzialny. A odpowiedzialnym ludziom można zaufać, prawda?

ps.

A gdy pomyślimy bardziej globalnie nawet o tych naszych nakrętkach, to w momencie, kiedy w grę wchodzi coś więcej niż tylko jednorazowy zakup, to produkt już nie jest tylko towarem. Jeśli producent nakrętek chce wejść w bliższą współpracę z wiodącymi odbiorcami nakrętek, musi pokazać się szerzej niż tylko poprzez towar. Nakrętki będą produktem namacalnym, ale cykliczna dostawa nakrętek jest już nienamacalna.  Produktem będą w tym momencie również transport, przyjmowanie zamówień, które nie może sprawiać klientowi kłopotu itd. Musi więc pokazać, że jest odpowiedzialny i można mu zaufać.

Oczywiście można się bez tego obejść. Ale warto zadać sobie samemu pytanie, czy to się opłaci.

wtorek, 3 grudnia 2013

Opinia osoby z kierownictwa zawsze będzie stanowiskiem firmy

Nie ma nieoficjalnych wypowiedzi publicznych. Publiczne wyklucza nieoficjalne. Czemu o tym piszę? Bo od rana w wszyscy trąbią o tym, że minister Sikorski tweetnął o rzekomej korupcji na Ukrainie, a nie powinien. Ja też się z tym zgadzam. Bo gdybyśmy mówili tutaj o firmie, szczególnie notowanej na giełdzie, to tego typu nieoficjalne komentarze mogą nawet wahnąć kursem akcji.




MSZ, co by dużo nie mówić, jest jednym z najważniejszych ministerstw i jego szef powinien się pilnować, żeby publikowane przez niego wypowiedzi nie naruszały spójnej komunikacji całego rządu. Można to porównać do sytuacji, w której np. dyrektor produkcji w dużej firmie publikuje informacje o nadużyciach w firmie, która jest może nie najważniejszym, ale jednym z poważniejszych partnerów handlowych.

W dobrze funkcjonującej firmie nikt by sobie na to nie pozwolił. Spodziewałbym się nawet, że ktoś taki poniesie jakieś konsekwencje dyscyplinarne.

Trzeba jednak pamiętać, że to nie sam minister jest winny. Premier słusznie go upomniał, ale przede wszystkim w pierwszej kolejności powinien zadbać, żeby taka sytuacja się po prostu nie zdarzyła. Jakkolwiek dużo by się nie mówiło o działaniach PR-owskich rządu, to akurat w kwestii spójności komunikacji wygląda raczej tak, że każde ministerstwo ma swój własny program komunikacyjny.

Myśląc w tym kontekście o firmach można myśleć, że takie rzeczy się nie dzieją, ale... tylko gdy myślimy o komunikacji do zewnątrz organizacji. A co z komunikacją do wewnątrz? Pracownicy są tak samo ważnymi odbiorcami komunikacji jak otoczenie zewnętrzne. A przecież nierzadko spotykamy się w firmach z sytuacją, że co dyrektor to inna opinia, a pracownicy są zdezorientowani. Warto zwrócić na to uwagę, mająć świadomość, że to nie dyrektorzy, tylko pracownicy w przypadku większości firm mają więcej kontaktu z klientami i istotnymi partnerami. A jeśli oni nie będą wspierać pozytywnie wizerunku firmy to nawet największy budżet PR i najlepsze agencje nie pomogą.

wtorek, 24 września 2013

PR to nie sztuka. Dobry PR powinien być absolutnie daleko od sztuki.

source: wikimedia.org

W tym tygodniu odebraliśmy w agencji telefon z pytaniem, czy nie mamy ochoty pojawić się na inauguracji nowej spółki - agencji PR - w grupie komunikacyjnej, czyli potencjalnie nasza konkurencja. Pytanie wydało się dość dziwne, ale oczywiście bardzo chętnie przystaliśmy na zaproszenie.

Analogowe zaproszenia, które wspomniana firma przysłała tradycyjną pocztą, wyjawiły skąd pojawił się u niej pomysł, żeby do nas zadzwonić. Zaproszenia były zaadresowane do trzech członków zespołu inACT Public Relations, na adres agencji, ale nazwa agencji nie pojawiła się na kopercie. Zamiast niej widniała nazwa spółki, która jest właścicielem obsługiwanej przez inACT marki.

Na pierwszej stronie zaproszenia widnieje napis "Sztuka komunikacji". Ja będę się upierał przy innym poglądzie, który mam nadzieję, na przykładzie sytuacji, którą opisałem wyżej - uzasadnić.

Komunikacja, w tym PR, to dla mnie bardziej nauka niż sztuka, ale tak naprawdę uważam, że wymykają się one tradycyjnie rozumianym pojęciom nauki i sztuki. W każdym razie dla mnie na pewno nie jest sztuką i chciałbym wierzyć, żeby również moi klienci myśleli podobnie. Sztuka moim zdaniem powinna ekscytować i zaskakiwać, opierać się przede wszystkim na wizji i intuicji twórcy, a jej efekt tworzenia dzieła sztuki zazwyczaj nie jest znany przed rozpoczęciem procesu twórczego. Z kolei komunikacja w biznesie i PR, w moim rozumieniu jest czymś niemal zupełnie odwrotnym.

Wbrew opinii co niektórych PR nie powinien zaskakiwać. Ktoś, kto wynajmuje agencję do obsługi PR lub przeprowadzenia kampanii, raczej nie chce być zaskakiwany. Woli natomiast przewidywalność - oczekuje planu i możliwie dokładnej realizacji zamierzeń w nim sformułowanych (to chyba dla każdego laika jest bardzo daleko od sztuki). Co za tym idzie, efekt (lub kilka - jeśli początkowo formułowane są różne scenariusze przebiegu) jest przynajmniej częściowo znany, jeśli przyjęte założenia taktyki lub strategii są skutecznie realizowane.

Idąc dalej, intuicja to nie jest najlepsze źródło inspiracji przy planowaniu działań PR. Zdecydowanie jestem wyznawcą poglądu, że planowanie powinno wynikać z analizy danych, które można pozyskać prowadząc choćby nawet proste badania i robiąc solidny research. I w tym momencie wracamy do tematu zaproszenia.

Zaproszenia zostały wysłane zgodnie z ideą prowadzenia komunikacji rozumianej ewidentnie jako sztuka, bo zabrakło właśnie solidnego researchu. Na stronie klienta, o którym mowa znajdują się dane kontaktowe do mojej współpracowniczki - Ariety, która zajmuje się kontaktami dla mediów w imieniu klienta. To właśnie stamtąd najprawdopodobniej wzięty został numer telefonu. Jednak osoba robiąca research popełniła zasadniczy błąd nie zwracając uwagi na nic więcej ponad nazwisko i numer telefonu, które były zapisane na stronie internetowej.
A pod nazwiskiem Ariety jest wyraźnie napisane inACT Public Relations. Osoba, która wstępnie obdzwaniała bazę przed wysyłką zaproszeń nawet nie sprawdziła, czy kontakt dla mediów jest z firmy czy z agencji. Bo szczerze wątpię, żeby ktokolwiek mógł wziąć nazwę inACT Public Relations za nazwę stanowiska Ariety w firmie klienta. Tak samo, jak wątpię w to, czy gdyby osoba przygotowująca bazę zauważyła, że Arieta jest z agencji PR, dostalibyśmy zaproszenia. Wydaje mi się, że zapraszanie innych agencji na taki event nie jest celem ani środkiem do osiągnięcia celu takiego eventu. Ale mogę się oczywiście mylić, bo na sztuce się nie znam.

Znam się natomiast na komunikacji i wiem, że w mojej agencji taka pomyłka by się nie zdarzyła.

wtorek, 23 lipca 2013

Dlaczego bez sensu jest prosić o listę mediów w zapytaniu ofertowym?

Czasem spotykam się z takim oczekiwaniem potencjalnego klienta (czy też zamawiającego - jakkolwiek byśmy nie nazwali taką firmę, która prosi moją agencję o ofertę), żeby do oferty dołączyć listę mediów, z którymi podjęta będzie współpraca przy realizacji zadań. Od razu zapala mi się lampka, że zamawiający nie bardzo orientuje się o co chodzi w PR.

Po pierwsze - PR to nie tylko relacje z mediami

Wydawałoby się, że rozwój mediów społecznościowych pokazał, że PR nie polega tylko i wyłącznie na wysyłaniu komunikatów prasowych i kontaktach telefonicznych z dziennikarzami. Nie mam tutaj też na myśli, że do czasu social mediów tak właśnie wyglądał PR, ale rewolucja społecznościowa jest nie do przeoczenia. Tak czy inaczej - praktycznie nigdy nie było tak, że PR był tylko relacjami z mediami.

Nie można zatem oczekiwać od rzetelnej agencji, że z góry założy, że najbardziej odpowiednim działaniem dla tego konkretnego klienta będzie prowadzenie relacji z mediami. Podjęcie decyzji o tym, z jakich kanałów komunikacji będziemy korzystać w działaniach PR powinno wynikać z solidnego researchu, najlepiej przełożonego na bardziej lub mniej sformalizowaną strategię. Zanim jednak zrobimy research i powstanie strategia, nie możemy prorokować, że wyślemy do kogokolwiek jakiekolwiek komunikaty. Wyjątek oczywiście stanowi zapytanie na obsługę medialną – to trochę inna historia, ale lista mediów nadal nie powinna być elementem oferty. 

Koniecznie muszę tu napisać również o tym, że to pytanie wynika często z myślenia życzeniowego. Klient myśli sobie: "wybiorę tych, którzy wymienią na liście media, w których bardzo bym chciał się pojawić, oczywiście, jeśli cena będzie odpowiednio atrakcyjna". Nie można jednak zapominać, że PR nie daje 100-procentowej gwarancji, że wysłany komunikat ukaże się na pewno w mediach, które go dostaną, więc taka ocena sprawy absolutnie nie jest w takim przypadku rozsądna. Wcale nie musi być też tak, że to tradycyjne media przyniosą klientowi najwięcej korzyści.

Po drugie - jak sobie zresearchujesz, tak cię opublikują

Nawet jeśli faktycznie da się przewidzieć, że media relations to dobra droga (a czasem faktycznie się da), to bez sprawdzenia kto do tej pory publikował teksty w tematyce związanej z klientem i jaki wydźwięk miały te publikacje tworzenie listy nie ma logicznego uzasadnienia. Czasem ogląd sprawy daje samo wyszukiwanie w Googlu na zadane pytanie obejmujące konkretne okresy czasu, ale bywa też, że niezbędne jest zlecenie wstecznego monitoringu mediów, a to trwa - czasami dłużej niż mamy czasu na opracowanie oferty - i kosztuje. Wprawdzie trafiają się takie zapytania, w które agencja chce zainwestować i ponosi dodatkowe nakłady, ale w odniesieniu do typowego zapytania ofertowego nie ma ani czasu ani budżetu na przygotowanie praktycznie całej strategii przed podpisaniem zlecenia.

Po trzecie - nie wiesz, co przyniesie życie
O ile przy opracowaniu oferty kampanii informacyjnej na podstawie rozsądnie opracowanego briefu na upartego można by prognozować jakie media będą brane pod uwagę przy wysyłce komunikatów, to już przy tzw. obsłudze bieżącej nie da się przewidzieć co będzie się działo w firmie. To z kolei implikuje, że czasem trzeba wysłać komunikat do mediów przemysłowych, a czasem do lokalnych ogólnoinformacyjnych, a czasem do tych, które zajmują się nowymi technologiami.

wtorek, 21 maja 2013

Kiedy wreszcie Twitter będzie ważnym medium?

Trochę się rozczarowałem dzisiaj po tym, jak obejrzałem raport o Twitterze w Polsce (http://flockbeat.com/). Ale bynajmniej nie Twitterem, tylko samym sobą. Jak do tej pory, wydawało mi się, że zacząłem tweetować bardzo szybko, jak na Polskę - pierwszy tweet w styczniu 2010 roku, ale okazuje się, że mieszczę się dopiero w pierwszych 5 tysiącach użytkowników.

Biorąc pod uwagę dane cytowane w raporcie, do końca 2009 roku Twitter miał 4526 użytkowników. Ja tweetnąłem pierwszy raz 7 stycznia 2010. Pewnie w pieerwszym tygodniu roku nie przybyło pół tysiąca tweetujących z Polski, więc pewnie mogę mówić, że jestem w pierwszych 5 tysiącach, ale przyznaję, że liczyłem na trochę wcześniejszą pozycję.

Ale nie piszę tego, żeby sobie powlewać (no, może trochę, ale nie przede wszystkim), tylko pozastanawiać się, dlaczego Twitter nie jest u nas tak popularny, jak być powinien, tak jak na Zachodzie Europy i w Stanach.

Moim skromnym zdaniem jest to najlepsze z mediów społecznościowych do integracji wszelkich treści, które wysyłamy w świat. Jeśli piszemy bloga, to po umieszczeniu postu powinniśmy tweetnąć link do niego. Jeśli czasopismo branżowe opublikowało nasz artykuł, powinniśmy to tweetnąć. Po każdej nowej aktualności, która pojawia się na firmowej stronie też powinniśmy wrzucić na Twittera link. Efekt powinien być taki, że po wejściu na firmowy profil firmy w Twitterze użytkownik powinien mieć "spis treści" wszystkich rzeczy, które firma wypuściła w świat.

Inną sprawą jest, że w tej chwili nie ma chyba lepszego sposobu dotarcia bezpośredniego do dziennikarzy niż przez TWittera. Nie polecam tylko rejestrowania się w serwisie tylko po to, bo raczej żaden z dziennikarzy nie odpisze tweetem komuś, kto nie ma za sobą żadnej historii.

I w tym momencie można powiedzieć, że >>"kłania się relacyjność PR-u<<. Trudno jest przekonać kogokolwiek do czegokolwiek, jeśli to przekonywanie jest pierwszym kontaktem z podmiotem naszego przekonywania. Trzeba więc kontaktować się z dziennikarzami na bieżąco, nawet jeśli z góry wiemy, że nie wykorzystają materiałów i informacji, które im przesyłamy. To działanie nastawione na to żeby oni wiedzieli, bo ich zadaniem jest wiedzieć. Nawet jeśli nie zamierzają tej wiedzy użyć lub użyć od razu. A jeśli będziemy sprawdzonym źródłem informacji, to prędzej czy później możemy się spodziewać, że nasze wysiłki przyniosą owoc w postaci upragnionej publikacji.

Trochę odpłynąłem, ale to ważne. Natomiast wracając jeszcze do Twittera, to nadal wierzę w niego tak, jak trzy lata temu i mam nadzieję, że teraz, kiedy upowszechniły się smartfony, kwestia tego, że nadal nie można zarejestrować na Twitterze swojego numeru telefonu z Polski spadnie na dalszy plan i moi Szanowni Rodacy zaczną "ćwierkać" korzystając mobilnej aplikacji.

Będę dalej obserwować temat i gorąco wierzyć, że Twitter doświadczy skoku w liczbie użytkowników z Polski.

W dwóch słowach odnosząc się jeszcze do zarzutów autorów raportu, że jakość Twittera spadnie, bo zaczną go używać agencje marketingowe, muszę powiedzieć, że na jego miejscu bym się tego nie obawiał. Łatwość, z jaką można zrezygnować ze śledzenia danego kanału, umożliwi - moim zdaniem - niemal automatyczną weryfikację, czy kanał nadaje się do śledzenia. I kiepsko/źle/niepoprawnie/nieautentycznie prowadzone kanały po prostu nie będą miały racji bytu, bo nikt nie będzie ich śledził.



środa, 29 sierpnia 2012

Polski Watergate i kiepski PR KNF-u

Tweetnąłem dzisiaj link do tekstu Pulsu Biznesu, poświęconego firmie, która podobnie, jak niesławny Amber Gold znalazła się na liście publicznych ostrzeżeń KNF. Treść tweeta brzmiała "PB na tropie kolejnego ambergoldu? http://ow.ly/dj9iv".

Celowo napisałem "ambergoldu" w ten sposób, może trochę prowokacyjnie, bo jestem ciekaw czy ambergold nie stanie się po prostu synonimem lewego biznesu w branży finansowej. Tak, jak buty sportowe to adidasy, a każda afera od czasów afery Watergate nazywana jest potocznie cośtam-gate (np. Rywin-gate, znana również jako Afera Rywina).

Na pewno wiele do powiedzenia miałaby w tym temacie Komisja Nadzoru Finansowego, która najwyraźniej ma problem z własną komunikacją. Wczoraj w wieczornym serwisie TVN24 widziałem materiał, w którym reporter pokazał, że nawet premier ma problem z nazewnictwem tej instytucji, a przechodnie pytani o to, co oznacza skrót, w większości wzruszali ramionami.

Przedstawiciel KNF zapytany o to, co robią, powiedział m.in., że służą obywatelom. No to skoro służą, to ograniczanie się w komunikatach do swojej strony internetowej nazwałbym kiepską służbą. Powinni aktywniej komunikować się ze swoją grupą docelową, która - co by nie mówić - częściowo finansuje ich funkcjonowanie (KNF jest finansowany m.in. z budżetu państwa).

Może warto pomyśleć o rozpisaniu konkursu na usługi PR dla KNF albo zatrudnić PR-owca, który zadba o to, aby odpowiednie informacje z KNF wypływały do ludzi, a nie czekały, aż ktoś spojrzy na nie na stronie internetowej Komisji.

(foto: http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/e/e3/Kheops-Pyramid.jpg/800px-Kheops-Pyramid.jpg)